Kolęda
Młodzi mają problem ze startem. Jak ich starzy nie
ustawią finansowo to im ciężko. Bardzo im ciężko. Są młodzi mają marzenia. Nie
chcą w siedzieć w Biedronce na kasie, ani kręcić betonu na budowie. Chcą kręcić
filmy, albo śpiewać piosenki i dzięki temu siedzieć na kasie. Tylko, że o dziwo,
rynek mamy taki, że nikt im nie chce za to płacić. Zrezygnowani, zdesperowani, myśląc
wciąż o łatwym zarobku rezygnują z marzeń, kobiety zaczynają robić za dziwy,
faceci za handlarzy. Te historie nigdy nie kończą się dobrze.
Dlatego podpowiadam jak zarobić na swojej twórczości. Trzeba
wyjść do ludzi.
Za młodu chciałem zostać pisarzem. Napisałem książkę, z
której byłem bardzo dumny. Świetny pomysł, realizacja, humor, zaskakujące
zakończenie, rzadko można spotkać taki dobry utwór literacki. Rozesłałem do 20 wydawnictw,
widząc już siebie na targach książki obleganego przez czytelników żądnych
autografu. Minęły miesiące potem lata i nikt się nie odezwał. W między czasie stwierdziłem,
że może łatwiej będzie z krótką formą. Opowiadań machnąłem jakiś tuzin i słałem
na do wydawnictw, gazet, na konkursy. Były dobre. Mnie się podobały o wiele
bardziej, niż te przez nich publikowane.
Po roku bez odpowiedzi, doszedłem do wniosku, że to jedna
wielka banda znajomków, w której jeden, drugiemu rękę myje. Drukują nawzajem tylko
swoje nędzne wypociny, a wszystkich utalentowanych, którzy bez problemu zajęliby
ich miejsce, zbywają milczeniem. Miałem się już poddać, ale zdecydowałem, że mam
w dupie te komercyjną klikę. Nie chcą mnie promować to „ha im w de”, sam się
wypromuję. Kupiłem na pchlim targu starą maszynę do pisania, stolik, rybackie krzesełko,
wydrukowałem kilkaset kopii krótkich opowiadań, i usiadłem z tym wszystkim, przed
wejściem do największego centrum handlowego w mieście. Natężenie ruchu w tym
miejscu nigdy nie maleje, oscylując bez przerwy w górnych granicach skali. Wywiesiłem
pod stołem jeszcze baner z napisem „Nawet
kiepski poeta musi jeść.” – i z całą mocą zacząłem naparzać w klawisze. Stukot maszyny
do pisania przyciągał ciekawskich, za co łaska każdy dostawał jedno z
opowiadań. I co się okazało?
Da się żyć nawet z tak kiepskiego pisarstwa jak moje. Dlatego
wszystkim mówię wyjdź do ludzi, a na bank zarobisz coś na swoim występie. Muzykom
jest łatwiej, wystarczy instrument i już dzielą się swym talentem.
Te chłopaki mieli nadzieję żyć z tego co najbardziej
kochali czyli muzyki. Ale pochodzili z zapadłej wsi. Gdzieś na rubieżach kraju.
Mieli chęci, mieli pomysły. Perkusista naciągnął wyprawioną skórę wieprza, na
beczkę po kiszonych ogórkach, a syn drwala grał na pile. Brakowało im instrumentów.
Ale skąd wziąć na sprzęt? Nie zajeżdżała do nich ekipa „Voice of Poland”, nie zajeżdżali
z nagrodami „Mam talent”. Nie stać ich było na kolejowy bilet. Tylko kamień
zielony z przeboju Rodowicz się zgadzał. Porośnięty mchem od północy wielki
otoczak, leżący na otwartym polu. To przy nim się spotykali i próbowali… tanie
wina w szczególności. Dlaczego akurat tam? Bo żadnego hiper-marketu w okolicy nie
wybudowano. Gdyby stanęli pod kościołem ze swoim repertuarem, beczką i piłą,
wyszliby na głupków. Wszyscy znali ich tu od niemowlaka, i za taki występ na
całe życie przylgnęłaby do nich łatka idiotów. W takich zamkniętych środowiskach
zdanie sąsiadów wciąż jeszcze wiele znaczy. I ustawia człowieka w hierarchii.
I co pan nam poradzi, jak pan takiś mądra głowa? –zapytali
mnie mailowo.
- Wstydzą się pokazać, ale muszą wyjść na scenę? - I wtedy
przypomniał mi się zwycięzca Eurowizji „Lordi”. Gość kiepsko śpiewał i pewnie się
tego wstydził, dlatego założył maskę. O dziwo ludzie przestali zwracać
uwagę na jego wokal, a zakochali się przebraniu
które było bardzo fikuśne. Wpadłem szybko na pomysł, że najlepsza ku temu
okazja na tradycyjnej wsi, to oczywiście kolędowanie. Przebrać się można nie do
poznania. A im bardziej wymyślne postacie Turonia, Śmierci, Diabła czy Cygana tym
ludzie mniej będą zwracać uwagę na to co śpiewacie.
Posłuchali mojej rady i niby wszystko się udało, bo
ludzie otwierali im chętnie i każdy zachwycony był strojami. Repertuar zgrali
cały i nikt nie protestował, a mimo to na instrumenty nie uzbierali. Nikt nie
dawał im pieniędzy. Kobiety nagradzały ciastem, mężczyźni okowitą. Perkusista roztył
się jak beka, wokalista przepalił gardło, a syn drwala tylko pili i pili i się
zapili. I tak skończyła się ich kariera.
Tekst jednej z ich kolęd, którą ktoś ukrył w gwieździe
betlejemskiej, która spadła mi wczoraj do ogródka dotyczy oczywiście odwiedzin.
Four give me*
1
Powrót czeka
mnie
Oddech mam
nieświeży
Ty nie
przespałaś nocy
By się w
drzwiach ze mną zmierzyć
Lepiej kładź
się już spać
Lepiej mi nie
dopieprzaj
Chyba nie mam
ochoty
Sytuacji
polepszać
ref
Musisz mi
wybaczyć
Choć nie będę
tłumaczył
Po raz
czwarty to samo
Zaraz czwarta
rano
2
Przecież
wiem, że jest źle
Że zrypałem
sprawę
Tu nie chodzi
o kolegów
Czy o dobrą
zabawę
To jest
głębsza psychoza
Od czasów
pradziada
Taka w głowie
pętelka
Taka męska
wada
ref
Musisz mi
wybaczyć
Choć nie będę
tłumaczył
Po raz
czwarty to samo
Zaraz czwarta
rano
3
Dziś nie będę
się mądrzył
Odpuść sobie
poradę
Z filozofią
dam spokój
Mogę nasrać w
szufladę
Śmierdzę bo
mam takie prawo
I w ubraniu
chcę leżeć
Nie wykopuj
mnie z łóżka
Bo
agresjamnie bierze
Mogę w mordę
przywalić
Damski bokser
być mogę
Ty mnie
policją nie strasz
Ci przysięgam
pod Bogiem
Nie doczekasz
przyjazdu
Dom
rozpieprzę kochana
Więc się
lepiej uspokój
I wytrzymaj
do rana
Czwarty raz w
tym tygodniu.
ref
Musisz mi
wybaczyć
Choć nie będę
tłumaczył
Po raz
czwarty to samo
Zaraz czwarta
rano
* Tytuł po angielsku, nie dlatego, że chcieli robić karierę za granicą. Wszystko przez ich nieśmiałość. Nie potrafili tak prosto z mostu wypalić: Za występ cztery złote się należy gospodarzu. (tyle akurat, jak wyliczyli wy starczyłoby na instrumenty, oczywiście pod warunkiem, że każdy mieszkaniec wioski dałby im taką kwotę ). Dlatego swą prośbę o datek, tak jak twarze zakamuflowali. Jak wiemy nie wyszło im to na dobre.